Velikonoce 2017

Oczami byłego 'Żółtodzioba'....
W ubiegłym roku zaczęła się moja przygoda z nowym sportem. Biegi na orientację pochłonęły mnie maksymalnie.

Mimo, że nawet nie umiałam wyobrazić sobie terenu leśnego innego niż dobrze mi znany Las Kabacki (tak, to była moja wizualizacja najprawdziwszego lasu). Mimo, że do tej pory zawody oznaczały dla mnie 4,5 minuty ciężkiego wysiłku (a nie 90 minut). Mimo, że moje ciało przez 12 lat nauczyło się idealnej pracy na bieżni, a każdy krok na trawniku wybijał mnie z rytmu. Mimo, że nie byłam w stanie przełożyć mapy na otaczającą mnie rzeczywistość.... Jeździłam. Jeździłam na każde zawody, na które usłyszałam pytanie 'Jedziesz?'.

8Ubiegłoroczne Velikonoce ve skalach były moimi 9-tymi zawodami. Chociaż bardziej pasuje określenie pierwszymi ponieważ 8 poprzednich biegałam w dosyć łatwych terenach w Falenicy i Wesołej. Powiedzieć, że byłam zachwycona, to jak nie powiedzieć nic. Kto nie czytał, to zapraszam do lektury.

Niesamowite jest to, że w ubiegłym roku biegałam za losową osobą licząc, że biegnie na mój punkt, później następowało rozczarowanie i kolejna próba 'odnalezienia' punktu. Teraz, mając roczne doświadczenie zaczynam biegać świadomiej. Nie przez przypadek zapisałam się do kategorii kobiecej elity. Ciągle chcę się uczyć, chcę móc porównać swoje międzyczasy do najlepszych, chcę sprawdzać się w trudnym i wymagającym terenie.

Pierwszy dzień miał być próbą przełożenia dobrej technicznie Portugalii na inny teren. Przez większą cześć tras udawało mi się realizować to założenie w 100%. Wybierałam wariant oznaczając punkt ataku i realizowałam go. Na punkty wchodziłam niemal 'w ciemno'. Fajne jest to uczucie, gdy wiem, że za skałą, po lewej stronie znajdę lampion. I on tam jest! Nie ustrzegłam się jednak trzech błędów, gdy górę wziął zbytni optymizm ('jakoś przejdę przez te skały i gdzieś tam będzie sobie punkt') lub sugerowanie się innymi ( ci 'inni' dobiegali do swojego punktu, a mi zostawało gorzkie rozczarowanie i konieczność na nowo zorientowania się na mapie).

Drugi dzień był nowym wyzwaniem. Organizatorzy zaplanowali dwa bardzo długie przebiegi. Niestety na obu zapłaciłam 'frycowe'. Pierwszy pobiegłam blisko kreski pokonując niemiłosierne przewyższenia, drugi był kombinacją wariantu obiegowego i ponownie niemiłosiernych przewyższeń. Na obu straciłam po 5min do najlepszej dziewczyny... Na szczęście wokół siebie mam osoby, które z chęcią dzielą się swoim doświadczeniem oraz wiedzą i wieczorem mogliśmy porozmawiać o zdecydowanie lepszych wariantach.

Trzeciego dnia startowaliśmy w tym samym terenie. W związku z handicapem różnice na starcie były mniejsze więc startowałam między Malwiną i Kingą. Przez takie ułożenie sporą część trasy pokonałyśmy wspólnie. Żadna z nas nie odpuszczała, nie łapała za tramwaj, nie próbowała się przewieźć  tylko szukała okazji do urwania się. To było takie pozytywne nakręcanie się do jeszcze szybszego biegu. Po kilku manewrach udało mi się uciec dziewczynom na kilku ostatnich punktach. Koniec końców na tym etapie najszybsza z naszej trójki była Kinga, która startowała minutę po mnie. Pozytywnym aspektem jest to, że analiza z poprzedniego dnia pomogła mi przy najdłuższym przebiegu, gdzie straciłam tylko 63 sekundy do najszybszej dziewczyny :)

Wiem, że wyeliminowanie błędów na 2-3-4 minuty to tylko kwestia czasu. Powoli zaczynam zauważać też te mniejsze błędy / wahnięcia na 15 sekund. Zagwozdką póki co pozostają 20-30 sekundowe starty na przebiegach, które wydawały mi się w pełni poprawne.... Może to jakaś magia?

Powrót w podobny teren do tego, który sprawiał nam trudność może dać nam bogaty materiał do analizy tego, co się u nas zmieniło. Czy jesteśmy lepsi technicznie, lepsi biegowo, lepsi siłowo, bardziej odporni psychicznie. Zakładam, że u mnie jeszcze przez jakiś czas takie porównania będą dawały poprawę niemalże o 100%.


Pozdrawiam,
Kaśka

 

 

sponsorzy p2

Back to Top