GEZnO - oczami Mara

GEZNO – kiedy zaczynałem przygodę z biegami na orientację wiele razy słyszałem to słowo wypowiadane z pietyzmem i odrobiną lęku. Dopiero później któryś z doświadczonych klubowiczów wytłumaczył mi o co chodzi… dwudniowe zawody na orientację rozgrywane w górach na bardzo długim dystansie - obrazu dopełniały legendy o wielu godzinach spędzonych w górach, odwodnieniach, kontuzjach, przemęczeniach - nie moja bajka.

 

Z takim nastawieniem do GEZNA  mijały kolejne lata mojej przygody z orientacją... aż do 29.10.2016r. Piękny słoneczny weekend spędzony na działce przerwał telefon od Iwony pytanie – „Co robisz w długi weekend 11-13 listopada”… szybki rachunek sumienia – miałem wystartować w Biegu Niepodległości łamiąc nieszczęsne 33 min. Wrzesień upłynął na przygotowaniach do tego startu, niestety październik to przeplatanka praca/choroba i z przygotowań nici (przynajmniej wstrzeliłem się z roztrenowaniem).


Na zwykłą odpowiedź: ”mam wolne”… Właśnie tak zostałem zgłoszony do ekstremalnych zawodów na orientację o statusie osoby towarzyszącej Iwonce. Moja świadomość wyzwania dzięki życzliwym zaczęła szybko rosnąć i tak dowiedziałem się, że oto przede mną dwa dni biegania 2x30km w okolicach Babiej Góry i do tego w parze z szaleńcem. W zeszłym roku nieliczni zmieścili się w limicie 8h!!! (30 km w 8 godzin ?????) a ja nawet nie mam sprzętu na takie zawody. Przygotowania skończyłem dość szybko dwoma rozbieganiami około 20 km i tygodniem bezruchu. Sprzęt: plecak - zakupiony, butów - brak, a jednak są ostatniego dnia wyciągam z szafy wysłużone asicsy fuji „te dziury kiedyś wydawały mi się mniejsze … no cóż nie mam już wyboru”. Czuję się jak początkujący biegacz: nigdy nie przebiegłem tak długiego dystansu, nigdy nie biegałem z plecakiem, nigdy nie jadłem w czasie biegu – pytania się mnożą. Moje negatywne nastawienie poprawia pogoda - zapowiadała się bardzo dobra… dla narciarzy. Pomimo przeciwności o rezygnacji mowy być nie może, przecież startuję w duecie, a dla Iwony to świetny rozruch przed nowym sezonem 8) 

 

11 listopada wyjazd z Warszawy do Zawoji. Ekipa: Iwona, Kasia, Precelek, Szmulo i ja, na miejscu dołączają posiłki z Węgier w postaci Tadzika. Następnego dnia o 8 rano stajemy na starcie - w nocy spadł śnieg temperatura poniżej 0 (jakieś -2) i widoki do 20 metrów. Mgła, opady śniegu i świeży puch pod nogami. Jednak dopiero tu zaczynam czuć adrenalinę i ekscytację. Rywale z camelbakami w krosowych butach wyglądają jakby przygotowywali się na wojnę  - mapy w dłoń i analiza.

Pierwszego dnia każda drużyna wyznacza trasę sama, znane są jedynie punkty kontrolne pokonywane w dowolnej kolejności. Na szczęście biegam z doświadczoną orientalistką, więc zanim znalazłem na mapie miejsce startu Iwona obmyśliła już cały przebieg… Ruszamy, trasa początkowo wiedzie asfaltem. Pomimo mojego niewielkiego doświadczenia domyślam się, że nasze tempo poniżej 4:00min na km jest nie na miejscu. Na pierwszym podbiegu (jeszcze podbiegu – później pod górę będziemy już tylko wchodzić) dołącza do nas druga drużyna OK!Sportu - Kasia i Tadziu -  Faworyci - mieszanka doświadczenia i entuzjazmu. Razem docieramy do pierwszego punku kontrolnego (przynajmniej tak mi się wydaję, bo mapa jest dla mnie wciąż enigmą). Przyzwyczajony do map z zawodów na orientację powoli uczę się nowej skali i większej generalizacji. Na drugi punkt szlak biegnie z górki. Prędkość wzrasta ale my nie przejmujemy się tempem, na to przyjdzie czas później. Z górki nogi same niosą, dookoła ośnieżony las i górki – jest doskonale. Podczas ataku na trzeci punkt spory odcinek biegniemy po asfalcie w końcu jest czas na analizę. Zaczynam czuć mapę: wiem gdzie biegnę, widzę warianty, znajduję punkty. Wciąż biegniemy w czwórkę dzięki czemu  łatwiej trafiamy do celu, wybieramy optymalne warianty i wspieramy się podczas trudniejszych odcinków.  Na 6 punkcie zaczynam odczuwać w nogach 3 godzinny wysiłek, dziewczyny także mają nietęgie miny. Podejmujemy z Iwoną decyzję – odpuszczamy. Tadzik z Kasią znikają za zakrętem. Kilkadziesiąt minut później już wiem, że decyzja była słuszna. Na początku delikatne skurcze w czworogłowych, a na kolejnym zbiegu skurcz w przywodzicielu – przechodzimy do  marszu, a następnie spokojnego truchtu. Mój organizm nie jest przyzwyczajony do tak długiego wysiłku – buntuje się. Na szczęście do mety już blisko. Ostatni punkt, ostatni zbieg, meta… gdzie jest meta? Krótkie poszukiwania i jest w środku budynku (dla mnie nowość). Na 3 ostatnich punktach straciliśmy do T&K prawie pół godziny  szok. My także mamy pół godziny przewagi  nad trzecim teamem. Co istotne załapaliśmy się na handicap.

              

 

 

Kolejny dzień rywalizacji zapowiada się nieciekawie - wszystko powyżej kolan boli. Wieczorne wałkowanie, i ładowanie akumulatorów pomaga - rano bolą już tylko kolana. Pomimo udanej odnowy perspektywa kolejnych 30 km po górach wydaje się nierealna. GEZnO to nie tylko rywalizacja, ale również przygoda. Iwona zastoje na 4 tygodnie obozu w górach, ja chce zacząć przygotowania do sezonu 2017, więc podejmujemy wspólną decyzję - rezygnujemy z walki.  Zostaje tylko zabawa! Pokonujemy tylko 3 punkty. Na  pierwszy idziemy z Preclem i Szmulem, kolejne pokonujemy turystycznie.  Docieramy na metę jako pierwszy MIX … jednak z 10 godzinami kary za niezaliczone punkty. Przybiegają kolejne pary więc nasze liderowanie nie trwa długo. Kasia z Tadziem spadają na drugie miejsce. Pierwszy dzień kosztował oba nasze teamy zbyt wiele. Trzecie miejsce zajmuje niespodziewanie Precel z kulejącym Szmulem, którzy jako nieliczni zaliczają wszystkie punkty. Szok - chęć zdobycia wszystkich punktów kontrolnych stała się sukcesem debiutu PRECEL.TV

Podsumowując GEZNO – godziny w lesie, podejścia bez końca, zabójcze zbiegi, zniszczone nogi, wycieńczenie organizmu, piękne krajobrazy, klimat rywalizacji… za rok musi być poprawka.

 

sponsorzy p2

Back to Top